Maciej Wacholc – Interwencje psychoterapeutyczne w pracy pedagoga szkolnego

Interwencje psychoterapeutyczne w pracy pedagoga szkolnego.

Chciałbym się z Państwem podzielić swoimi przemyśleniami, powstałymi na bazie 15 lat różnych form pracy z młodzieżą i dziećmi. Przede wszystkim jest to praca psychoterapeutyczna; prowadzę głównie psychoterapię indywidualną, trochę prowadziłem psychoterapii grupowej i trochę brałem udział w terapii rodzin. Drugim obszarem moich doświadczeń i przemyśleń są szkoły, z którymi trzeba się kontaktować, prowadząc terapię dziecka czy młodzieży. Trzecim z kolei jest uniwersyteckie kształcenie nauczycieli, czym też zajmowałem się przez kilka lat.

Na początku tych 15 lat pracy pracowałem w instytucji państwowej i oświatowej, w Krakowskim Ośrodku Terapii dla Dzieci, Młodzieży i Rodzin. Później była ona mniej intensywnym i przyjmowałem pacjentów dziecięcych i młodzieżowych w gabinecie prywatnym. Jednak od kilku lat znowu pracuję w poradni – psychologiczno-pedagogicznej pod Szczecinem i chciałem w związku z tym powiedzieć parę słów o specyfice naszej pracy, ponieważ wydaje mi się, że wypracowaliśmy tam ciekawy model, a nie tak powszechny w tego typu poradniach w Polsce.

Jest u nas mianowicie wyodrębniony zespół, który od paru lat zajmuje się tylko i wyłącznie terapią. My nie zajmujemy się diagnozą psychologiczną i pedagogiczną, a tylko i wyłącznie terapią. Wiem, że w Częstochowie też tak jest, ale wiem też, że w wielu poradniach pracownicy wykonują i diagnozę, i terapię, i coś tam jeszcze, co powoduje duże zamieszanie i bardzo utrudnia, jeśli nie uniemożliwia prowadzenie rzetelnej psychoterapii. To, że pracuję w powiecie pod Szczecinem, który liczy 55 tyś mieszkańców ma ten plus, że nie jest to bardzo duży powiat. Jak rozmawiałem ile jest poradni w Częstochowie, a ile jest poradni w Szczecinie, to wydaje się, że na jedną poradnię w dużych miastach przypada więcej dzieci, którymi trzeba się zająć niż w mniejszych miejscowościach. Dzięki temu, że nasz powiat nie jest duży liczebnie, mamy ścisły kontakt ze wszystkimi szkołami. Polega na tym, że i nauczyciele, i pedagodzy z tych szkół uczestniczą w różnego rodzaju szkoleniach, które my prowadzimy lub proponujemy różne osoby, ale też polega na ciągłym kontakcie w sprawach wychowawczych i terapeutycznych. To wydaje mi się bardzo cenne, żeby mieć taką możliwość widzenia tego, co się też w szkole z dziećmi dzieje, z tymi którymi mamy kontakt terapeutyczny albo z tymi z którymi nie mamy takiego kontaktu, a warto by było, gdyby rodzice tych dzieci o taki kontakt zadbali. Myślę tu np. o dzieciach zahamowanych, które siedzą gdzieś tam w klasie spokojnie, nie wadzą nikomu, więc nikt nie zwraca na nie uwagi, tak jak na dzieci, które przeszkadzają, są agresywne, a często przeżywają one wewnętrznie dużo większe trudności, dużo bardziej niebezpieczne dla nich samych dylematy, niż te zauważalnie kłopotliwe.

Innym obszarem do którego się odwołam, jest kształcenie nauczycieli. Ja przez osiem lat miałem pracowałem na uczelni, gdzie zajmowałem się kształceniem nauczycieli „przedmiotowców”. Jak część z państwa wie, a część pewnie nie wie, w Polsce jest tak, że nauczyciele klas I-III przechodzą pięcioletnie studia zwane pedagogiką wczesnoszkolną i przedszkolną, gdzie uczą się jak pracować w klasach I-III, natomiast nauczyciele „przedmiotowcy” studiują geografię, fizykę, matematykę, filologię i robią tzw. kurs pedagogiczny, który uprawnia ich do prowadzenia zajęć z danego przedmiotu, czyli bycia nauczycielem w szkole. Wiem jak to wygląda, sam to robiłem, od pewnego czasu na szczęście nie przykładam do tego ręki. Wydaje mi się jednak, że ten system kształcenia nauczycieli wymaga kilku słów komentarza w związku z dzisiejszą tematyką, to jest pracą socjoterapeutyczną.

Nauczyciele w Polsce nie są w moim przekonaniu do pracy wychowawczej przygotowywani, nie są przygotowywani do prowadzenia klas- nie do uczenia przedmiotu, ale do kontaktu z grupą. Nauczyciele „przedmiotowcy” muszą, by móc uczyć w szkole, skończyć 350 godzinny, trwający trzy semestry, kurs pedagogiczny. W ramach tych 350 godzin jest 75 godzin wykładów i ćwiczeń z pedagogiki, 75 godzin jest wykładów i ćwiczeń z psychologii, 150 godzin dydaktyki, która polega na uczeniu metod uczenia przedmiotu, czyli nie kontaktu z klasą, ale tego w jaki sposób należy uczyć. Jest wreszcie 50 godzin tzw dodatkowych przedmiotów np. nauki obsługi komputera. W ramach tych 75 godzin zajęć z psychologi jest 30 godzin wykładów i 45 godzin ćwiczeń. W ciągu 45 godzin ćwiczeń nic nie można zrobić, nie mówiąc już o tym, że większość moich kolegów prowadząc takie zajęcia, robi ćwiczenia na temat magazynów pamięci albo czym różni się rozumowanie od intelektualizowania. Taki nauczyciel nawet jeśli bardzo dobrze się uczył, zdał psychologię na piątkę, idzie do klasy, ma klasę gdzie jeden wchodzi pod ławkę i wyje, ktoś w rogu płacze, coś tam się jeszcze dzieje i musi zastanowić się nad tym, jaki ma związek magazyn pamięci krótkotrwałej z tym co się dzieje w klasie. I takie jest przygotowanie nauczycieli w Polsce. W moim przekonaniu do pracy wychowawczej nauczyciele są w ogóle nie przygotowywani i albo to umieją sami z siebie, albo nie, albo dopiero później się tego uczą, np. na różnego rodzaju zajęciach, warsztatach które są prowadzone już w trakcie pracy. Jednak dostają klasę od razu po skończeniu studiów.

Po skończeniu kursu pedagogicznego mają uczyć i wychowywać i nie ma tam „zmiłuj się”. To się ma zmienić, tak słyszałem, że mają być studia nauczycielskie, czyli nie będzie jak teraz, że ktoś idzie na geografię i robi kurs pedagogiczny, by uczyć geografii, tylko idzie na studia nauczycielskie i np. robi geografię. Po takich studiach nie ma możliwości żeby pracował gdzie indziej niż w szkole. Od samego początku trzeba się będzie zdecydować, że będzie się nauczycielem. Czy i kiedy tak będzie zobaczymy. Wiem, że w Częstochowie na WSP, a obecnie Akademii im. Długosza przygotowuje się nauczycieli zgodnie z tymi założeniami i to bardzo dobrze, ale jest to kolejny głos potwierdzający konieczność zmian w systemie kształcenia i przygotowania nauczycieli do pracy.

Patrząc na to przez pryzmat 15-lat swojej pracy mogę stwierdzić, że model pracy szkoły, czy tego co się w szkole dzieje, był kiedyś inny, by nie powiedzieć bardzo inny od tego, co się dzieje teraz. Nie chcę powiedzieć, który z nich był lepszy, bo to bardzo trudno stwierdzić, każdy z nich miał swoje plusy i minusy. Jednak o jednej zmianie chciałbym powiedzieć, że ma plusy, ale ma też całe mnóstwo minusów czy zagrożeń. Jak państwo zaczniecie się przyglądać sposobom diagnozowania zaburzeń przez psychiatrów i psychologów, to wydaje się, a w wielu podręcznikach jest to napisane wprost, że te formy zachowań, które kiedyś traktowaliśmy w większym stopniu jako kłopoty wychowawcze, trudności w relacjach, ale nie przekraczające poziomu zaburzenia, w tej chwili diagnozujemy jako zaburzenie. Najbardziej spektakularnym przejawem tego jest moim zdaniem jednostka chorobowa, która nazywa się ADHD. O niej nie będę mówił, bo to temat na oddzielną konferencję. Drugą jednostką jest coś, co się nazywa zaburzenia zachowania. Jak państwo wiecie, jest to jednostka, która obecnie jest bardzo często diagnozowana. Psychiatrzy, psychologowie kliniczni często takie diagnozy stawiają. W wielu podręcznikach do psychiatrii wydawanych obecnie stwierdza się, że ten sposób funkcjonowania człowieka, który dziś określamy jako zaburzenia zachowania, jako jednostkę chorobową, kiedyś nazywaliśmy niedostosowaniem społecznym albo pojęciem już bardziej klinicznym, mianowicie jako osobowość nieprawidłową. Wydaje się, że jest to tylko zmiana językowa, ale taka zmiana niesie ze sobą istotne konsekwencje w kontakcie z rodzicem takiego dziecka czy nauczycielem.

Proszę państwa, jeśli o dziecku, które jest agresywne, które wyzywa innych, chodzi po klasie albo wchodzi pod ławkę i wyje i wiele różnych jeszcze rzeczy robi mówimy, że ma ono zaburzenia zachowania, to znaczy, że jest ono chore. A jeśli jest ono chore, to rodzice i nauczyciele mówią nam: „Mnie nic do tego, bo jego/ją trzeba leczyć”. Jak mówił Jeremi, jeśli się wgłębić w etiopatologię zaburzeń zachowania czy pomysły na ich leczenie, to oczywiście zaburzenia zachowania mogą mieć pewne czynniki biologiczne, których często nie możemy do końca zidentyfikować, ale też w ogromnej mierze wynikają z nieprawidłowych warunków socjalizacji, wychowania. Niestety rodzice i często wychowawcy nie chcą tego wiedzieć. „Moje dziecko jest chore, bo ma zaburzenia zachowania albo ADHD” – to sytuacja, która świetnie usprawiedliwia brak jakichkolwiek starań, by to zmienić poprzez oddziaływania wychowawcze, bo musi to robić ktoś inny, np. socjoterapeuta, terapeuta albo lekarz psychiatra. Jeśli to samo zachowanie zdiagnozujemy jako bardziej kłopot wychowawczy, powiemy, że to dziecko jest niewłaściwie wychowane, czy w nieprawidłowy sposób socjalizowane, to to jest zupełnie inna sytuacja. Wówczas ani nauczyciel, ani pedagog, ani rodzic nie mogą z czystym sumieniem powiedzieć: „Nic mi do tego”. Jeśli ja mówię – „Pani to dziecko wraz ze swoim mężem nienajlepiej wychowała i dlatego ono takie jest”, to ten rodzic może to przeżyć jako obwinienie i może z tym zrobić różne rzeczy, ale nie może z czystym sumieniem przeżyć tej informacji jako usprawiedliwienia, że to nie jego kłopot. Jeśli mówimy – „Pani dziecko jest chore, ma zaburzenia zachowania”, to musiałby to być bardzo świadomy rodzic, by tak samo pomyślał i powiedział: „No tak, moje dziecko ma zaburzenia zachowania, ale w jakimś stopniu ja się do tego przyczyniłem i proszę mi powiedzieć, co z tym zrobić”. Ja się z takimi rodzicami bardzo-bardzo-bardzo rzadko spotkam, powiem Państwu szczerze. Bardzo-bardzo-bardzo rzadko spotkam się z taką sytuacją, by po takim stwierdzeniu poszły nie tylko deklaracje, ale jakaś motywacja do pracy, np. do podjęcia terapii rodzinnej.

Druga kwestia, która jest bardzo ważna, która powoduje w szkołach coraz więcej zamieszania, o czym mówił już Janusz Kitrasiewicz w swoim wykładzie, to tzw humanistyczne podejście, które w pracy socjoterapeutycznej przekłada się na modele pracy wychowawczej. Mam tu na myśli nie tylko kulturowe założenia obowiązujące u nas, z których wynika poniekąd to, że one nie sprzyjają temu, by dzieci chodziły do szkoły się uczyć, były grzeczne, szanowały rodziców, to co Janusz Kitrasiewicz nazwał atakiem na autorytet, na wzorce kulturowe, ale myślę też o tym co się w większym stopniu wiąże z kontaktem z dziećmi i młodzieżą, pewnym modelem preferowanym w szkołach i innych instytucjach. Model ten zakłada, że nasz kontakt z młodym człowiekiem nie ma się opierać o pewne prawa, procedury i reguły, których my dorośli jesteśmy „nośnikami”, do których młody człowiek ma się dostosować, ma ich przestrzegać. Preferuje się obecnie coś co, się nazywa empatycznym kontaktem. Jeśli państwo pracujecie z młodzieżą, macie kontakt ze szkołą, to wiecie, że często pojawiają się takie zarzuty: „A rozmawiałeś z nim, kontaktowałeś się z nim, czy po uwadze przeprowadziłeś z nim rozmowę?” Oczywiście ważne jest, żeby z uczniem rozmawiać. Można się też spierać, wymieniać uwagi i toczyć dyskusje, czy to jest lepiej dla dziecka, czy jest gorzej, żeby to dorosły niosący te reguły wychodził do dziecka, dostosowywał je do poziomu dziecka poprzez empatyczny kontakt, czy żeby to dziecko wychodziło do dorosłego i próbowało te reguły, normy kontaktu, które on niesie, wypełnić. To jest pewnie kwestia dyskusji trudna do jednoznacznego określenia. Jednak to co jest jednoznaczne, co wie każdy, kto pracuje z dziećmi i młodzieżą terapeutycznie -o czym mówił Janusz i Maciej- to fakt że tzw. empatyczny kontakt niesie ze sobą poważne konsekwencje.

Jeśli mamy wejść w empatyczny kontakt z drugim człowiekiem, to my niejako musimy wejść w jego świat. Także w świat dziecka, które jest bite, poniżane, w świat w którym ojciec bije, a matka się prostytuuje, siostra może też, gdzie jest bieda, czyli w świat dzieci, z którymi macie Państwo w pewnej mierze kontakt. Dziecka, którego świat wewnętrzny nie jest poukładany, bezpieczny, z poczuciem, że jest kochane, że świat będzie jego potrzeby generalnie zaspakajał, a tylko czasami go sfrustruje. Co to oznacza, proszę Państwa? Oznacza kontaktowanie się w sobie z bardzo trudnymi emocjami, jest to poniekąd zejście do poziomu przeżywania świata, przynajmniej częściowo podobnego do świata tego dziecka. Jeśli mamy to robić terapeutycznie, jeśli mamy pomagać, to możemy zejść do poziomu tego dziecka, a następnie -powiem to obrazowo- pomóc mu z tego poziomu wychodzić w kierunku świata, którego ono nie zna. Ale to jest umiejętność, której my terapeuci uczymy się przez lata teoretycznie i praktycznie, między innymi przechodząc własną terapię i później superwizując swoją pracę. Jest to umiejętność, której nikt nie uczy żadnego nauczyciela w Polsce i żadnego pedagoga w Polsce nie uczy, a się tego od nich wymaga. Janusz Kitrasiewicz mówił o bezradności w kontakcie- ja mam wrażenie, że często nauczyciele polscy w takiej bezradności są, ponieważ nawet jak mają dobrą wolę, żeby dotrzeć do tego dziecka, próbować go zrozumieć, wsłuchać się w niego, czyli być w kontakcie empatycznym z tym dzieckiem, z jego światem, to ogarnia ich zgroza, przerażenie, lęk i nie wiedzą, co z tym stanem zrobić. I dzieje się to o czym wspominano- nauczyciele wycofują się z tego kontaktu na różne sposoby poprzez agresję, bierność itd. Co najczęściej nauczyciele robią w takiej sytuacji? – mówią: „Niech ktoś inny tym się zajmie”. Pierwszą osobą, która ma to zrobić, jest pedagog szkolny.

Nie wiem, czy u Państwa, jeśli pracujecie w szkołach, zdarzają się takie sytuacje, ale u nas tak. Nauczyciel przyprowadza dziecko do pokoju pedagoga i mówi: „Zrób coś z nim”, nie tłumacząc czasem, o co w ogóle chodzi. To dziecko ma wytłumaczyć, co się zdarzyło, wykazać poczucie winy, skruchę, postanowienie poprawy, co się oczywiście nie dzieje. Pedagog staje wówczas albo po stronie nauczyciela, pełniąc role „policjanta”, albo spróbuje to dziecko zrozumieć, wejść w jego świat. Tyle że jest to znowu związane z wspomnianymi przed chwila konsekwencjami, do radzenia sobie z którymi pedagodzy tez nie są przygotowywani należycie. I niejednokrotnie „przedłużają łańcuszek”, odsyłając dziecko do poradni, do lekarza psychiatry albo na grupę socjoterapeutyczną do świetlicy.

Oczywiście czasami trzeba dziecko wysłać do psychologa czy psychiatry, ponieważ kłopoty, jakie sprawia innym lub sobie, osiągają już taki poziom, że potrzebna jest przynajmniej fachowa diagnoza, a nierzadko pomoc, która wykracza poza możliwości i rolę pedagoga szkolnego. Rzecz w tym, żeby taka decyzja była wynikiem merytorycznego osądu, a nie odsunięcia od siebie problemu. A do tego trzeba być odpowiednio przygotowanym.

Uważam, że najlepszym „łącznikiem” między nami socjoterapeutami czy psychoterapeutami a nauczycielami jest pedagog szkolny. Moje doświadczenie pokazuje, że jeżeli pedagog szkolny potrafi dobrze funkcjonować, jest mniejsza liczba sytuacji, w których kłopoty przeżywane przez dziecko są konsekwencją czegoś co się dzieje w klasie, a zrzuca się na niego, a tak bywa. Pedagodzy łatwiej też „wyłapują” takie dzieci, u których to co się dzieje, przyjmuje poziom zaburzenia i trzeba interweniować albo psychologicznie, albo psychiatrycznie.

Szansa na to żeby pedagogów wyszkolić do pełnienia takiej roli jest większa niż w przypadku nauczycieli. Pedagodzy zresztą są w lepszej niż nauczyciele sytuacji, bo nauczycielom bliżej jest do pomylenia ról w kontakcie z młodym człowiekiem, a dzieci i młodzież bardzo nas do takich pomyłek zapraszają. Stąd nauczyciel, który próbuje być terapeutą, to nie będzie ani nauczycielem, ani terapeutą. Pedagog, który wprowadza w życie pewne umiejętności terapeutyczne ma większe szanse, bo nie uczy, nie stawia dwójek.

Wydaje mi się, że dobry pedagog powinien umieć wstępnie zdiagnozować, co się dzieje z dzieckiem, czy to jest bardziej problem wychowawczy, a jeśli tak to czy jest to problem wynikający z tego, że coś się dzieje w klasie, może w szkole jako w całości, czy w domu, czy ten poziom kłopotów w funkcjonowaniu jest już tak duży, że raczej powinniśmy traktować je jako zaburzenie i trzeba interwencji terapeutycznej. Oczywiście w modelu idealnym, o którym wspominał Jeremi, można dziecko wysłać do psychologa i psychiatry. Wiem jednak, że ze względu na ilość pacjentów, często kontakt dziecka z psychiatrą dziecięcym trwa 5 minut przy czekaniu 6 do 8 tygodni na wizytę. Jeśli nawet ci psychiatrzy są świetnymi fachowcami, to co oni mogą zdziałać w ciągu 5 minut. W poradniach też jest różnie. Tam gdzie ja pracuję, mamy szansę na głębszą diagnozę sytuacji dziecka, jak potrzeba zapraszamy rodzinę, bo jak mówiłem trzyosobowy zespół w którym pracuje wyłącznie zajmuje się terapią. Ale mimo to i tak mamy ograniczone możliwości, bo jest nas tylko trójka. Już na początku listopada terminy przyjęć dzieci się wydłużają i są bardzo odległe. W sytuacjach nagłych oczywiście staramy się działać szybko, coś przesuwamy, zostajemy po godzinach, ale to wszystko też jest niekorzystnym rozwiązaniem dla zespołu, bo wiąże się z tym o czym Janusz Kitrasiewicz mówił, z pewnym wypaleniem zawodowym. Ten stan oczywiście niekorzystnie odbija się na wszystkich. Jesteśmy coraz bardziej bezradni, wchodzimy w taką rolę, która każe nam gonić za osiąganiem pewnych celów, które się od nas wymaga itd. W pracy z dziećmi i młodzieżą jest to bardzo trudne, by się przed tym uchronić, bo w tej pracy trzeba być dużo bardziej elastycznym niż w pracy z dorosłymi. Ta elastyczność polega w dużej mierze na tym, że nie da się tak sztywno stosować zasad. Jak się nie da sztywno stosować zasad i dostosowywać się do tego co się dzieje, to stajemy przed wielkim ryzykiem, że to co zrobimy będzie wynikało z naszych własnych wewnętrznych wzorców, że tu użyję takiego terminu jak wejście w relację przeciwprzeniesieniową niż zrobienie czegoś, co będzie korzystne dla dziecka. Aby tego uniknąć trzeba pracę swoją częściej superwizować i stąd ta praca staje się dużo trudniejsza.

Kończąc tę część powtórzę, że jedno co może zrobić pedagog, to wstępnie zdiagnozować problem. Zdecydować, czy kłopoty dziecka są wynikiem sytuacji szkolnej lub domowej i wtedy interweniować w tych środowiskach, czy też przyjmują one już poziom zaburzenia i trzeba dziecko leczyć. Taka decyzja zawsze jest decyzją arbitralną – czy powiemy, że to jest kłopot wychowawczy i trzeba raczej pewne oddziaływania wychowawcze szkolne, domowe przedsięwziąć, by dziecku pomoc niż go od razu terapeutyzować jest decyzją arbitralną, wynikającą też z tego, że jak Państwo wiecie, objawy zaburzeń zachowania lub emocjonalnych nie są objawami jednoznacznymi. Miedzy kłopotami wychowawczymi a zaburzeniem nie ma jasnej granicy, stąd decyzja o postępowaniu wobec dziecka jest decyzją arbitralną. Warto, by takie decyzje arbitralne popierać wiedzą, umiejętnościami i skonsultować z kimś jeszcze, aby wynikała ona nie tylko i wyłącznie z własnego „widzimisię” – czyli, że ja uważam, że on jest chory, bo akurat w tym tygodniu nam „dopiekł”.

Drugą umiejętnością, którą pedagodzy mogliby posiadać i używać jest nawiązanie kontaktu z takim dzieckiem, które ma kłopoty emocjonalne albo przejawia kłopotliwe zachowania i próba przekonania młodego człowieka, że coś jest nie tak i że warto by spróbował poszukać gdzieś pomocy. Dzieci i młodzież mają rzadko taką świadomość, że coś co się dzieje złego wokół nich, jest ich kłopotem, że jest to w jakiś sposób związane z jego sposobem przeżywania czy funkcjonowania. Zwykle myślą, że to ktoś inny zrobił, kolega, koleżanka, nauczyciel, rodzic. Sprzyjają temu niestety obecne sposoby myślenia o wychowaniu. A bez spostrzeżenia swojego „udziału” szansa na zmianę terapeutyczną jest niewielka i opierać się może tylko na zmianie środowiska. Wydaje się, że pedagog, który jest w szkole codziennie, który ma szansę na kontakt z takim dzieckiem w każdej sytuacji, gdy coś się dzieje, ma większą szansę, by dotrzeć do dziecka i pokazać mu – „Zobacz, tutaj coś się z tobą dzieje nie tak”. Nawet w tej sytuacji, o której mówiłem, można pokazać dziecku: „Zobacz: to, że odpowiadasz agresją na agresję, bo nie potrafisz się powstrzymać, to już jest twój kłopot”. Pedagog ma tę szansę, bo to widzi i może na bieżąco reagować. Kiedy ja mam kontakt w poradni z dziećmi przysłanymi przez szkołę czy rodziców, słyszę jako odpowiedź na pytanie, że jest wszystko świetnie. Co w tej sytuacji zrobić? Ja oczywiście mogę, mając pewną wiedzę, powiedzieć: „Pani pedagog mówiła, że ty w szkole narozrabiałeś wczoraj”. Taka sytuacja jest jednak niekorzystna, bo okazuje się, że coś się dzieje za jego plecami – tutaj tracimy zaufanie a sytuacji już nie ma – on już tego nie przeżywa, on już w swojej głowie dokonał mnóstwa procesów, które oddaliły go od tego, aby zobaczyć, że to jest jego kłopot, ma w nim jakiś udział i może z tym coś zrobić. Być może był tego bliższy w chwili bezpośrednio po zdarzeniu. Dlatego pedagog szkolny w takich sytuacjach ma moim zdaniem nieporównywalnie większe możliwości i szanse, by w ten sposób działać.

Podobnie rzecz się ma przy porównywaniu pracy grupowej i indywidualnej, gdzie widać wyraźnie przewagę pracy grupowej. Ja jako terapeuta indywidualny często nic nie mogę zrobić. Mogę mieć jedynie nadzieję, że te np. zachowania agresywne są wynikiem, wyrazem, pewnych wewnętrznych procesów i że być może w relacji ze mną te procesy się na tyle zmienią, że on nie będzie musiał wyrażać tego w ten sposób poprzez agresję -taka szansa jest. Żeby jednak wychowywać interweniując, pokazując co zrobiłeś źle, odwoływać się do tego, mówiąc; „Zastanów się nad tym”, to my jako terapeuci mamy małe możliwości, a pedagog ma dużo większe. Dlatego uważam, że warto tak działać i warto jest czynić z pedagogów takich „łączników” między szkołą a grupami socjoterapeutycznymi czy między psychoterapeutami. Czy chcemy tego, czy nie to młodzież powinna chodzić do szkoły i szkoła jest dla dziecka albo źródłem wzmocnień, albo źródłem różnego rodzaju zranień.

Tu muszę powiedzieć o innej pułapce mianowicie zdarza się, że grupa terapeutyczna, świetlica robi się takim dobrym światem w którym jest fajnie, wszyscy mnie rozumieją, są fajni wszyscy, ale to się w ogóle nie przenosi do domu czy szkoły. Bywa tak, że sami nieświadomie wchodząc w rolę lepszego rodzica, to podkręcamy. Pokazując, że ta świetlica to jest świetna, tu cię rozumieją, ja cię rozumiem, a świat na zewnątrz jest zły i niedobry. Według mnie pedagodzy jako łącznicy między grupami w takiej sytuacji wiele mogą zdziałać, bo mogą nam pokazać, że co prawda na grupie dziecko świetnie funkcjonuje, ale w szkole jest tak samo albo gorzej.

Co pedagog powinien jeszcze wiedzieć? Nie powiem pewnie zbyt wiele nowego – powinien mieć wiedzę z psychologii rozwojowej terapeutycznej – tak bym to określił. Jest to wiedza o tym, że my w różnych okresach życia jesteśmy w różnych fazach swojego życia, które rządzą się swoistymi prawami. Myślę, że jeszcze ta wiedza -choć niezwykle ważna- nie jest często odpowiednio promowana na naszych uczelniach. Ta wiedza pozwala pedagogowi przyłożyć pewną ramkę i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to zachowanie dziecka, z którym coś się dzieje, jest normalne w sensie rozwojowym czy nie. O tym już wspominał Janusz Kitrasiewicz, że pewne zachowania adolescenta w sensie społecznym naganne, niepokojące, w sensie psychologicznych norm rozwojowych są naturalne i zupełnie normalne. To, że adolescent zaczyna się kłócić ze swoimi rodzicami i spierać się z nimi jest do pewnej granicy oczywiście całkowicie zdrowym objawem i naturalnym procesem. Martwiłbym się, gdyby adolescent mówił tylko: „tak mamusiu – tak tatusiu” i chodził z nimi na imieniny do cioci, bo to jest niepokojące w sensie norm rozwojowych. W ramach norm społecznych jest to postępowanie właściwe.

Drugą obszarem wiedzy ważnym w pracy pedagoga jest wiedza z zakresu psychopatologii. Ona to pomoże oddzielić kłopot wychowawczy od zaburzenia, ale też dookreślić to drugie. Jest to ważne, bowiem jeśli nawet dziecko uczęszcza na terapię, to też chodzi do szkoły i szkoła powinna wiedzieć, jak z takim dzieckiem postępować. Wiedzieć, mieć jakiś pomysł, a nie tylko oczekiwać, ze terapeuta powie nauczycielowi, co ma robić.

I wreszcie powinien mieć pewna wiedze z zakresu terapii systemowej, czy teorii systemowych, dzięki której wiemy, że jednostka jest zawsze powiązana z innymi w ramach układów zwanych systemami. Mówiąc wprost to, co się dzieje z dzieckiem w klasie zawsze w mniejszym lub większym stopniu wiąże się z tym, co się dzieje w klasie w ogóle, z kolei to wiąże się w mniejszym lub większym stopniu z tym, co się dzieje np. w gronie pedagogicznym itd.

Chciałbym zakończyć powtórzeniem stwierdzenia, że bez kontaktu ze szkołą, z pedagogiem szkolnym możemy jako terapeuci -istnieje takie ryzyko- pójść w kierunku takich działań, takiej terapii, która będzie oderwana od realności, a to nie jest korzystne.

Bardzo dziękuję.2

1 mgr Maciej Wacholc psycholog psychoterapeuta superwizor psychoterapii KCP i PCP superwizor treningu PTP, współzałożyciel Centrum koordynator merytoryczny szkoleń.

2 Tekst wygłoszony na I Ogólnopolskiej Konferencji Świetlic Socjoterapeutycznych i Środowiskowych pt Kochać i Rozumieć w 2006 r w Częstochowie


                                 W dniu 15 marca 2010 roku odszedł nasz Przyjaciel

                                                   Maciej Wacholc

Zmarł po długiej i ciężkiej chorobie.                                         Żegnamy Go z wielkim bólem,                              był bowiem dla nas wspaniałym Przyjacielem,                      mądrym doradcą i bardzo ważnym współpracownikiem                                                  naszego środowiska.

                                                    koleżanki i koledzy

                              z Krakowskiego Centrum Psychodynamicznego                  oraz Polskiego Towarzystwa Psychoterapii PsychodynamicznejWspomnienie o Maćku zamieszczone przez Pomorskiie Centrum Psychodynamiczne

Skip to content