Janusz Kitrasiewicz – Teoretyczne perspektywy w rozumieniu kontaktu terapeutycznego w pracy pedagoga

1

Teoretyczne perspektywy w rozumieniu kontaktu terapeutycznego w pracy pedagoga i socjoterapeuty.

Chciałem podziękować za zaproszenie organizatorom. Podzielę się z Państwem swoją perspektywą, która mam nadzieję, że będzie wspierać tą część funkcji opiekuńczych świetlic socjoterapeutycznych, które mogą być realizowane na różny sposób, zarówno poprzez zaspokajanie podstawowych potrzeb bytowych dzieci, wspieranie ich w nauce, dokarmianie, jak i poprzez wsparcie emocjonalne bo jak wiemy świetlice socjoterapeutyczne pełnią też funkcje grup czy środowisk wspierających dzieci emocjonalnie. To, co chciałbym Państwu przekazać być może przyda się w tym drugim aspekcie.

W tytule mojego wystąpienia zawarte jest słowo teoria, ale nie będę za dużo teoretyzował, ponieważ generalnie jestem praktykiem, aczkolwiek odnosząc się do teorii porządkującej ten psychologiczny obszar pracy z dziećmi i młodzieżą, chciałbym raczej bazować na własnych doświadczeniach.

Tak się złożyło, że akurat wchodziłem w terapię w momencie, kiedy przed 23 laty, czyli w 1983 tworzył się ruch socjoterapeutyczny. Ja wówczas wchodziłem do działań psychoterapeutycznych i byłem obecny w tworzeniu tego ruchu jako szkolący się trener i psychoterapeuta. Obserwowałem to i był to ważny okres różnych pierwszych doświadczeń szkoleniowych. Zaowocował on tym, o czym teraz rozmawiamy i szeregiem instytucji, które są placówkami opiekuńczymi i socjoterapeutycznymi, aczkolwiek na początku wyglądało to trochę inaczej i chciałbym przedstawić te początki.

Ponieważ wówczas już zarysowała się taka perspektywa teoretyczna która jest dość popularna współcześnie i dotyczy pracy z dziećmi i młodzieżą. Chciałbym przeformułować trochę inną, bo jak zdążyliście się Państwo zorientować, sporo wystąpień na konferencji jest prowadzonych przez osoby opierające swoją pracę o paradygmat psychoanalityczny.

Może to dziwnie brzmi psychoanaliza, bo ona ma konotacje jeszcze w naszym społeczeństwie takie niepragmatyczne, a bardziej ideologiczne. Pokażę taką część pragmatyczną, która da się zastosować i jest według mnie niezwykle wspierająca w pracy pedagoga, pracy socjoterapeuty czy psychoterapeuty.

W roku 1983 pod Krakowem odbył się zjazd sekcji treningu psychologicznego Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, tam narodziła się idea, która miała logikę wprowadzania do oświaty nowych nurtów i trendów. Wiele młodych osób o tym nie pamięta, ale to był trudny moment w życiu narodu, trudny okres w sensie psychologicznym, taki czas beznadziei. Nurt związany z treningiem psychologicznym i psychoterapią bazującą na podejściu fenomenologicznym, niósł w sobie pewną reformatorską ideę wprowadzania do różnych instytucji państwowych pracujących z dziećmi i młodzieżą tzw. idei humanistycznych czy psychologii humanistycznej.

Jest to podejście, które wówczas miało charakter bardzo rewolucyjny, była to jakby druga fala, która dotarła do Polski z dużym opóźnieniem i najpierw dotknęła w jakimś sensie psychiatrię, w której dużo nie zwojowała, ponieważ instytucje psychiatryczne miały silniejszą strukturę, ale też i natura pracy z pacjentami psychiatrycznymi jest w ogóle innym zagadnieniem niż praca socjoterapeutyczna, gdzie ta rewolucja w cudzysłowiu „humanizowała psychiatrię”. Przedstawicielem tego nurtu w Polsce był Kazimierz Jankowski.- psychiatra pracujący w USA, w Polsce był takim ojcem duchowym dla wielu trenerów, którzy właśnie tak jak psychiatrzy, antypsychiatrzy, postulowali tzw. zhumanizowanie szpitali psychiatrycznych, polegający na zmianie sposobu traktowania pacjentów w sposób bardziej bezpośredni w oparciu o bardziej partnerską relację. Głownie chodziło o przeformułowanie widzenia zaburzeń psychicznych, /choroby psychicznej/ w kierunku uznania ich za deficyty rozwojowe. albo uznania ich za pewną wersję, wariantu czegoś co jest inne i ma, że tak powiem wartość.

W końcu nurt ten, dotarł również do oświaty i wówczas te tendencje stały się dążeniem postulującym oparcie pracy z uczniem, dzieckiem, z młodzieżą oprzeć na bezpośrednim kontakcie.

Wówczas to była rzecz rewolucyjna, która negowała jak wszelkie rewolucje to, co jest (zresztą ze szkodą w jakimś sensie) czyli np. negowała pracę psychologiczną opartą na testach, negowała generalnie szkołę jako instytucję.

Wartością tego okresu było wyraźne wprowadzenie reguły, że relacja terapeutyczna i kontakt interpersonalny to są te narzędzia poprzez które możemy najskuteczniej oddziaływać na drugą osobę i według mnie to się ciągle aktualne. Szczególnie ważne jest to w pracy z dziećmi i młodzieżą. Jeśli chcielibyśmy mieć jakieś wyraźne efekty w naszej pracy, to musimy zdobyć się na coś co jest trudne, czyli na dosyć żywy kontakt emocjonalny z podopiecznymi.

Psychoterapia jest pochodną trendów kulturowych które są zmienne. Pewne prawdy, które przyjmujemy i opieramy swoją pracę jako psychoterapeuci, socjoterapeuci, pewne poglądy warte są pewnej refleksji np. teza, że dobrostan emocjonalny dorosłego człowieka zależy od jego dzieciństwa, od jego rodziców i wychowania – dlaczego, kto to zbadał? To są pewne teorie, które oczywiście są bardzo pomocne w procesie psychoterapii, ale nigdy nie mamy pewności do końca co jest przyczyną co człowieka gnębi.

W naszej pracy przyjmujemy tezę o tzw. wieloczynnikowych źródłach objawów i symptomów – wszystko to, co chcielibyśmy poddać korekcie czy wesprzeć u młodego człowieka – należy robić z dużym dystansem do różnych koncepcji, które często są bardzo proste i chwytliwe.

Życie nakazuje duży krytycyzm i umiar a dzięki temu, że jesteśmy może bardziej krytyczni, stajemy się bardziej odpowiedzialni w naszej pracy, kiedy borykamy się z wyzwaniami jakie stawiają nam nasi pacjenci. Osoby, które pracują z ludźmi ciężko zaburzonymi, często nie mają tak jednoznacznego podejścia do różnych teorii, które sugerowałyby skuteczne leczenie, ponieważ jest niezwykle trudno skutecznie uleczyć człowieka metodą farmakoterapii czy psychoterapii.

Tak samo na gruncie socjoterapii, jak wiemy, ktoś kto się rzeczywiście boryka tak jak Państwo tutaj z dziećmi, które są w jakimś sensie agresywne, nie radzą sobie z życiem, są bardzo trudne w kontakcie dla osób dorosłych, czy rodziny, czy szkoły i też dla socjoterapeutów, wówczas wiedzą, że znaleźć jakąś jednoznaczną formułę w takiej sytuacji, która pokazywałaby wyjście z tego nie jest łatwo.

Przedstawię Państwu taką tezę że nie ma takiej formuły, aczkolwiek możemy sobie jakoś radzić w tej sytuacji. W zasadzie bardzo duża część obszaru pomocy psychologicznej w Polsce wyrosła z tych korzeni psychologii humanistycznej i ciągle na nich bazuje i to co mówię, to się niezdezaktualizowało. W każdym bądź razie postulaty wynikające z nurtu psychologii humanistycznej, która ma rozliczne korzenie fenomenologiczne praktycznie polegały na przyjęciu w stosunku do pracy z młodzieżą czy dziećmi w mniejszym stopniu tzw. postawy partnerskiej jakby idąc z duchem tej ideologii odrzucano autorytet i w związku z tym terapeuta czy socjoterapeuta rezygnował z takiej funkcji.

Nawiasem mówiąc, termin socjoterapia pojawił się dlatego, że z perspektywy formalnej nie można było wprowadzić do oświaty terminu psychoterapia, dlatego pod koniec lat 80 -tych wymyślono termin socjoterapia, który się sformalizował i funkcjonuje jako uprawniona forma działalności socjoterapeutycznej, pomieszczającej w sobie pomoc psychologiczną.

Nurt humanistyczny, zawierał w sobie idealizacje życia emocjonalnego, i nie ma w tym nic złego, ale w skojarzeniu z dewaluacją życia intelektualnego, można na ówczesne postulaty spojrzeć bardziej krytycznie. Jest to nurt, który idealizuje naturę ludzką, twierdząc że człowiek jest z natury dobry, natomiast wtedy dewaluował kulturę, szkołę i instytucje, reguły. Był nawet w pracy socjoterapeutycznej model wzmacniania u młodzieży postaw akulturowych. A my wiemy, że u młodzieży takie zachowania są normą rozwojową. Cnotą wówczas było tzw. bycie sobą i u pacjentów i u terapeutów. Bo tak jest że w pracy z młodzieżą kierujemy się własnym systemem wartości, system wartości nie jest zewnętrzny – jest wewnętrzny, generalnie źródło systemu wartości może być zewnętrzne ale u ludzi dojrzałych jest on zinternalizowany, uprywatniony.

Wówczas tendencje szły w tym kierunku aby wzmacniać postawy bycia sobą – to znaczy afiliujące naturę czyli biologię człowieka. Cała kultura szła w tym kierunku i doszła do takiego punktu jaki znamy obecnie, gdzie dominacja natury człowieka, biologii, tendencji kulturowych wyraża się w systemie wartości szczególnie rozpropagowanych w Unii Europejskiej.

Dewaluowano wówczas kierowanie się normami społecznymi. W tamtych czasach niektórzy terapeuci odważali się nawet eksponować swoją biologię, traktując to jako wyraz uczenia dowartościowania się. Z osobami, które miały tendencje do kierowania się normami społecznymi pracowano w drugą stronę, czyli tak ażeby się trochę rozluźniły w tym zakresie, a w stosunku do osób, które mają szczególnie silny system kontroli wewnętrznej jest zasadne.

Wspierano też wówczas postawy buntownicze wobec kultury i rodziny, uważano że jeżeli rodzina jest źródłem patologii, a nie jest to takie pewne proszę państwa, w wielu książkach, które są obecnie dostępne można o tym przeczytać, ale nie są to książki naukowe i pokazujące wieloznaczność zagadnienia, a jedynie chcą się dobrze sprzedać czyli masowo sprzedać, co znaczy, że nie są to książki adresowane do ludzi, którzy myślą. W związku z tym – ta teza krytykująca rodzinę i kulturę – była jakby elementem pracy z młodzieżą eksponowanym w różnych formach szkolenia. Do tezy tej dołączył i według mnie spiął klamrą – postulat zachęcający do negacji autorytetu ojcowskiego, czyli karzącego.

Wówczas autorytet opierał się na idealizacji, czyli na takiej formie niedojrzałej. Autorytetem był ktoś kto w przekonaniu podopiecznych miał pewną magiczną moc, bo miał „magiczną osobowość”, bo miał taki specyficzny wpływ poprzez swoje techniki i umiejętności na inne osoby. Uważam, że jest to niedojrzała forma autorytetu, ponieważ bazuje na zjawisku idealizacji, czyli pewnego emocjonalnego zniekształcenia rzeczywistości. Natomiast inną formą autorytetu jest oparcie go na rzeczywistych wartościach osoby wchodzącej w rolę.

Każdy okres przechodzi kryzys niedojrzałych autorytetów. Sam wpisywałem się w tę formę terapii, gdzie prowadzący był osobą obdarzaną przez uczestników we właściwości magiczne. W takiej formule terapeuta przyczyniał się do tego znacząco bo inaczej nie byłby dobrym terapeutą. Akurat paradoksalnie się składa, że ta filozofia pracy popularna w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych w socjoterapii, charakteryzuje psychikę adolescenta, – czyli to co było ideologią i jest nadal w pracy psychologicznej obrazem adolescenta. To bardzo interesujące spotkanie w psychologii nurtów terapeutycznych z odbiorcą w socjoterapii czyli z kimś kto dorasta, kto jest zbuntowany przeciwko autorytetowi, kulturze, kto akcentuje niemyślenie a przeżycie itd. To jest norma rozwojowa tego okresu, ale nie chcę przez to powiedzieć, że psychologia humanistyczna była adolescentna.

Ta filozofia sprzyjała wówczas pewnej formie zrozumienia – coś na kształt „Przystanku Woodstock”, mimo że nigdy w nim nie uczestniczyłem, myślę że jest to coś podobnego do wykreowanego, sztucznego świata.

Ten świat jest nierzeczywisty, ale czujemy się w nim dobrze. Warto go poddać pewnej refleksji. Ta formuła teoretyczna proponowała bardzo trudne warunki dla terapeutów. Dla dzieci i młodzieży jest ona bardzo atrakcyjna, ponieważ oferuje im takie środowisko w którym mogą się czuć idealnie, co ja uznaję za warunek niekorzystny, gdyż bytów idealnych nie ma. Świat nie jest idealny i tworzenie iluzji idealnego bytu jest tylko powodem frustracji, natomiast dla osób które doznają masywnych frustracji emocjonalnych, urazów – jest to propozycja na początek kontaktu, bardzo optymalna, albowiem dostarcza przeżyć, których młodzież ma deficyt.

Niestety byt idealny, który nie ma końca, granicy i jego doświadczania nigdy nie można przestać, czyli mieć dość. Taka jest natura narcyzmu – jak i natura tego co chce być idealne w związku, przy czym z takiego stanu trzeba wychodzić powoli. Pojawia się więc pytanie: jak wprowadzać zmiany? np. w wymiar grupy, która kieruje się takimi normami gratyfikacji emocjonalnej czyli jak wprowadzać normy, zakazy, frustracje – czyli wszystko to, co w zasadzie nie bardzo mieściło w tej perspektywie teoretycznej i praktycznej.

Jeśli chodzi o oddziaływanie jednej osoby na drugą to nie była ona steoretyzowana – trudno było powiedzieć dlaczego coś się zmienia lub nie. Była tylko jedna odpowiedź: – zmienia się ktoś, bo chce podjąć taką wewnętrzną decyzję, stara się przyjąć te propozycje które daje mu autorytet prowadzący (trener – terapeuta).

Zgodnie z duchem filozofii egzystencjonalnej, która widzi człowieka jako osobę podejmującą decyzję i nie jest ograniczona np. tendencjami nieświadomymi; wystarczy chcieć by się zmienić czy podjąć decyzję, być odpowiedzialnym.

Kwestię niemożności nie brano specjalnie pod uwagę i jest to efektem tej idealizacji natury ludzkiej. To było po stronie pacjenta, a po stronie terapeuty było przekonanie, że cała sprawa zależy od jego potencji czy możliwości. W zasadzie wówczas były takie wzory terapeutów do naśladowania, którzy wszystko mogą i robią to rewelacyjnie, błyskotliwie, skutecznie, super. Ja tkwię w tym środowisku od ćwierć wieku i powiem Państwu, że jest to nieprawda. Nie ma idealnych terapeutów i nie było tak naprawdę, aczkolwiek z perspektywy powierzchownej cuda się zdarzają w psychoterapii, ale tylko na krótki czas. Takie wyobrażenie cudownego terapeuty jeszcze w niektórych kręgach pokutuje.

Nadal wśród socjoterapeutów, psychoterapeutów modne jest szukanie nowych metod pracy, dlatego w niektórych środowiskach ludzie „się rzucają” na wszelkie nowe kursy, szkolenia w nadziei, że nauczą się czegoś takiego co pomoże tym dzieciom. Propozycja pracy oparta na kontakcie emocjonalnym w tym wymiarze jest niezwykle frustrująca dla socjoterapeutów, gdyż socjoterapeuta musi dojść do punktu w którym poznaje bezradność w swojej pracy. Każdy dłuższy kontakt zawodowy socjoterapeutyczny, psychoterapeutyczny z pacjentem trudnym, który jest kontaktem żywym emocjonalnie doprowadza terapeutę do punktu bezradności. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości, ponieważ cierpienie człowieka mieści w sobie obszar impulsów trudnych, agresywnych, depresyjnych.

Każdy kto na co dzień pracuje z dziećmi i z młodzieżą przez parę godzin w tygodniu obcuje w takim właśnie klimacie emocjonalnym. Musi to przyjąć i spróbować wprowadzać w obszar emocjonalny swoich podopiecznych pewne zmiany. Te zmiany możemy widzieć behawioralnie w postaci zachowań, w sensie klimatów emocjonalnych, takie zmiany w których pojawia się większy obszar przeżyć pozytywnych, miłości, radości.

Ten cały proces i mechanizm powoduje, że praca z ludźmi, z dziećmi, z młodzieżą szczególnie wyselekcjonowaną w taki sposób, że przychodzą do nas osoby, które sobie nie radzą jest szczególnie obciążająca emocjonalnie. Kumulacja wszystkich procesów emocjonalnych musi doprowadzić prowadzących do stanu bezradności, która się przejawia w różny sposób. Jest to poczucie, które sprawia, że nie jesteśmy w stanie wpłynąć na zmianę, że nie dajemy rady, że to jest poza naszymi możliwościami.

Stosujemy tutaj wszyscy w takim momencie pewną obronę przed tym trudnym i przykrym poczuciem. Dla wielu osób zresztą jest to poczucie urazowe – być bezradnym, dla niektórych nie, ale dla wielu tak. Urazowe na tyle, że w ogóle nie dopuszczają sytuacji w których mogliby coś takiego poczuć.

W sytuacji doświadczania bezradności bronimy się poprzez trzy formy reakcji, są to formy reakcji automatyczne, odruchowe. Jedna z nich polega na przyjęciu postawy nadaktywności, czyli odreagowania bezradności w postaci działań które nie mają szczególnego sensu tylko ich formą jest próba redukcji tego poczucia bezradności i stojącymi za nim złości, agresji, frustracji. Często ta forma nadaktywności może prowadzić do szukania metody, pojawienia się takiego poglądu czy przekonania że brakuje nam metody, że np. mamy do czynienia z trudnym dzieckiem, agresywnym, a nie wiemy jak się pracuje z dzieckiem agresywnym. Szukamy i wreszcie mamy warsztat do pracy z dzieckiem agresywnym, już mamy metody, technikę, która w zasadzie według mnie w dużej mierze rozwiązuje frustracje terapeuty, a nie w stosunku do każdego dziecka zda egzamin. Pewnie do części dzieci, młodzieży owszem, ale tylko części, ponieważ nie ma metod uniwersalnych tak samo nie ma leków uniwersalnych, a każdy człowiek w co wierzymy jest troszkę inny od drugiego. To jest jedna z form obrony – nadaktywność albo szukanie metod. Inną jest odwrotna – pasywność, czyli np. rezygnacja z działań. Ona może się jeszcze wiązać z racjonalizacją i zajęciem się przekonaniem że lepiej dzieci nakarmić fizycznie niż emocjonalnie. Oczywiście że człowiek powinien być nakarmiony i zaopiekowany emocjonalnie, tylko że możemy mieć taką ucieczkę, tendencję do zajęcia się wówczas czymś co jest emocjonalnie łatwiejsze. Na początku poświęciliście Państwo sporo uwagi tym aspektom tego wsparcia podstawowego, bytowego natomiast czy koncentracja tylko na tym nie jest też związana że jest to niezwykle trudne, – bo musi to być trudne wejście w inny obszar oddziaływań emocjonalnych i tu się zderzamy się właśnie z bezradnością. Pasywność jest takim drugim wyjściem.

Trzecia forma to agresja. Agresja to jest takie lekarstwo na wszystkie frustracje i lęki i depresje. Ludzie agresywni bywają depresyjni, lękowi albo bezradni, co jest też formą jakiegoś bloku, agresji czy depresji. Jest to jedna z form redukcji tego trudnego stanu który się rodzi w kontakcie emocjonalnym.

Ja bym Państwu proponował – nie ja to wymyśliłem – czwartą drogę radzenia sobie z tą bezradnością, czyli tą która naszym zdaniem jest wyjściem konstruktywnym, aczkolwiek żeby do niej sięgnąć musimy już przejść w inny obszar konceptualizacji pracy socjoterapeutycznej: czy w ogóle konceptualizacji relacji człowiek do człowieka, czyli w obszar teorii psychoanalitycznej.

Jak słyszałem, w Wielkiej Brytanii bardziej akcentuje się sprawność społeczną, zdolność do nawiązywania kontaktów interpersonalnych i społecznych, a w Polsce naukę w szkole. Świetlica socjoterapeutyczna, to jest miejsce które ma dać wsparcie w tym drugim wymiarze, czyli w życiu społecznym, które będzie podstawą do tego, czy osobowość dziecka, jego emocjonalność, zdolność do życia w grupie i systemie społecznym będzie bazą do sukcesów w życiu dorosłym.

Natomiast taka ważna reguła już na koniec, którą wyraził jeden z naszych nestorów i nauczycieli świętej pamięci doc. dr Boguchwał Winnid, że w terapii młodzieży leczy czas. Z moich dwudziestoletnich doświadczeń w pracy z młodzieżą absolutnie bym propagował tą tezę. Pamiętam pacjentów psychotycznych w zasadzie i różnych „obwiesiów” w kontakcie socjoterapeutycznym czy terapeutycznym, którzy mając na względzie różne czynniki oddziaływań i farmakologiczne, psychoterapeutyczne i życiowe, ale często jak się później okazywało wychodzili na „porządnych” ludzi już w życiu dorosłym przy burzliwym okresie adolescencji.

To jest oczywiste i banał i jeszcze raz podkreślam, potraktujmy naszą pracę psycho i socjoterapeutyczną jako korzystny da dziecka udział w pewnym fragmencie jego życia. Bardzo trudnym, bo kryzysowym, ale działającym jako korektor oczywiście z opóźnionym skutkiem. Jeżeli ktoś jest w fazie adolescencji, bo adolescencje można podzielić na różne fazy, ta faza ma swoje charakterystyki, to ma być w tej fazie. To jest korzystne, że on jest w niej i obejmują go te procesy, które są adekwatne do tej fazy. W tej pracy trzeba o tym wiedzieć, żeby się nie frustrować. Stąd płynie taki postulat, że w kontakcie z pacjentem nie zawsze od wiedzy przeżyjemy negatywne skutki tego kontaktu, natomiast wiedza pozwoli je neutralizować.

A z drugiej strony tutaj bym propagował wiedzę psychodynamiczną czy psychoanalityczną, bo to nie jest tylko Freud i wiedza o seksie, zresztą nie ma takiej tezy w „realnym” Freudzie. Takie pociąganie za sznurki, różne mity na temat psychoanalizy to jest w sumie teoria, bo życie psychiczne możemy tylko teoretyzować, nie znajdziemy tam żadnych prawd, nigdzie i w żadnej teorii.

Są to tylko szerokie teorie budowane na obserwacji rozwoju człowieka, więc przez to dająca nam bardzo dużą możliwość teoretycznego rozumienia osób i ich problemów, co oczywiście jest wspierające, ale niczego nie załatwia, bo teoria jest tylko teorią, a nie leczymy teorią tylko jak mówiliśmy kontaktem i relacją, czyli ona nas wspiera. Z drugiej strony dysponuje pewnymi narzędziami, które pozwalają dostrzec w tej przestrzeni interpersonalnej, która jest niewidoczna – siedzi się na dwóch krzesłach i rozmawia, to tam nie widać żeby coś się działo, a w zasadzie dzięki teorii możemy zobaczyć, że się dzieje wiele i bardzo dużo i ta wiedza może nas uchronić, złagodzić trudne skutki tej pracy.

Na koniec przywołałbym tylko jedną z teorii relacji z obiektem, mianowicie teorię kontenerowania czyli rozwoju dziecka we wczesnych okresach jego życia, która mówi, że dziecko się rozwija poprzez zdolność otoczenia do przechwytywania bardzo trudnych stanów emocjonalnych czy bardziej afektywnych i pozostawania w kontakcie, w dialogu, co zmienia pomalutku dziecko z istoty ogarniętej afektami, depresją w dziecko o dosyć złożonej i bogatej grze emocjonalnej.

W zasadzie ta metoda nie dotyczy tylko okresu dziecięcego ale też tego późnego. Każdy z nas potrzebuje drugiej osoby na takiego kontenera – to normalne, że obciążamy naszymi problemami żonę, męża, kolegów, koleżanki i nie ma w tym nic złego bo to jest forma ulżenia sobie. Jeżeli będziemy mieli takie przekonanie, że oni to przyjmą przy czym nie muszą nic zrobić. Jeśli np. przyjaciółka przekaże nam swój problem to my nie mamy nic do zrobienia, poza tym, że wysłuchamy czyli będziemy partycypować w tym problemie. To samo dotyczy psychoterapii i terapii młodzieży tylko oczywiście różnice istnieją w możliwościach wieku. Trudno czasami oczekiwać innych niż prymitywne ekspresje emocjonalne np. u dzieci 11-12-13 latków, bo takie one są, musimy się z nimi borykać, ale warto wierzyć, że im bardziej nas ktoś obciąża tym bardziej przynosi to ulgę osobie która jest źródłem tego obciążenia.

Ta refleksja oczywiści stawia nas w pozycji masochistycznej, ale tę pozycję możemy poprzez profesjonalne formy pracy terapeutycznej opuścić, wydobyć się z niej i nie być tylko kimś kto przyjmuje w metaforze „śmietniczki”, tylko być kimś kto przyjmuje ale też oddaje i że ten punkt bezradności jest przerwaniem tego cyklu. Superwizja jest właśnie tą metodą czy narzędziem które pozwala znowu ten cykl udrożnić.

Dziękuję za uwagę.2

1 mgr Janusz Kitrasiewicz – kierownik Szkoły Psychoterapii Psychodynamicznej – szkolenia rekomendowanego przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne, psycholog, superwizor Sekcji Treningu Interpersonalnego oraz Sekcji Psychoterapii Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, jako psychoterapeuta pracuje od 1980

2 Tekst wygłoszony na I Ogólnopolskiej Konferencji Świetlic Socjoterapeutycznych i Środowiskowych pt Kochać i Rozumieć w 2006 r w Częstochowie

Skip to content